Bo kto, jeśli nie ja? - O macierzyństwie, które boli, ale uczy kochać mocniej!

Nie będzie to bajka o perfekcyjnej mamie. Nie będzie tu lukru ani pozowanych zdjęć. Będzie za to prawda – o życiu, które codziennie wystawia na próbę. O łzach, krzykach, bezsilności. Ale też o sile, która rodzi się z miłości.

Ten tekst powstał z potrzeby serca.

Może odnajdziesz w nim cząstkę siebie.

A jeśli tak – pamiętaj: nie jesteś sama!


Życie to nie bajka. Nie zawsze kończy się morałem, nie zawsze jest łatwe. Czasem bardziej przypomina ciężki kawał chleba – suchy, twardy, trudny do przełknięcia. A mimo to codziennie bierzemy kolejny kęs. Bo trzeba. Bo gdzieś tam, na końcu tej drogi, jest cel – może jeszcze niewyraźny, zamglony, ale obecny. I właśnie dlatego się nie poddajemy.

Ostatnie dni to dla mnie emocjonalna karuzela. Święta – niby czas spokoju, refleksji, rodzinnej bliskości. A u mnie? Jedna wielka gonitwa.

Ciągle chcę być perfekcyjna: sprzątanie, czas dla dzieci, a do tego – jak zwykle – wymyślam coś nowego. Powycierałam karnisze, żyrandole i te nieszczęsne kratki wentylacyjne. Do tego potrzebna była drabina – i bach, spadłam. Obijając się porządnie, a przy tym łamiąc żebra. Niby nic takiego, małe pęknięcie – a boli jak nie wiem co!! Do dzisiaj jazda autem, małe porządki czy schylanie się sprawiają wielki ból. 😔

A na dokładkę – w ostatniej chwili zniknął telefon. Poszukiwania trwały w panice. Śmieszne? Może z boku tak. Ale mnie wtedy nie było do śmiechu.

Byłam u kresu sił – spiesząc się na trening Miłosza, biegając między dziećmi a pracą, z bólem, zmęczeniem i milionem spraw w głowie.

A przecież to miały być Święta… Święta minęły, a problemy jak zawsze zostały.


Oczywiście muszę też wspomnieć o pięknych chwilach – siedzieliśmy razem na dworze, malowaliśmy pisanki, dzieci jeździły na rowerach, były lody, uśmiechy, zabawa w śmigus-dyngus, spacery, wspólne oglądanie filmów, wieczorne pogawędki. 😊

I ja wtedy, przez moment, czułam, jakby świat się zatrzymał. Jakby istniała tylko ta jedna chwila.

Ale niestety – takie momenty są krótkie. Codzienność wraca szybko. A z nią – płacz, histerie, furia, krzyk.

Emocje Szymona, których czasem nie sposób zatrzymać.

I Miłosz – cichy, przerażony, który przychodzi się przytulić i pyta, dlaczego brat tak krzyczy.

W tamtym momencie Szymon przeszedł samego siebie. Rzucał wszystkim, przeklinał, krzyczał.

A ja, pracując zdalnie, próbowałam jednocześnie go uspokoić, przytulić Miłosza i nasłuchiwać, czy nie dzwoni firmowy telefon.

W tym wszystkim zadzwoniła siostra – z dołu, spod bloku – że mnie słyszy, że na niego krzyczę.

A ja? Ja nie krzyczałam. Ja po prostu… próbowałam z nim rozmawiać. Może z boku wyglądało to jak krzyk, przez tę histerię, która całkowicie porwała mojego syna.


Może po prostu powinnam wtedy nie zwracać uwagi, nie próbować rozmawiać? Może po prostu zająć się tylko przytulaniem Miłosza? Może Szymon potrzebował tego płaczu, krzyku – bo przecież takie emocje też są ważne?

Na te wszystkie pytania potrafię dziś odpowiedzieć, bo minęło trochę czasu.

Ale wtedy sama się frustrowałam. Musiałam ogarnąć mnóstwo rzeczy w międzyczasie. A do tego ten stres pracy zdalnej – nie wiesz, kiedy zadzwoni telefon, a w domu panują złe emocje.


Taki czas w naszym domu zdarza się często.

I wtedy nie wiem, co robić.

Mimo że uczę się każdego dnia, tworzę karty pracy, to przede mną jeszcze wiele nauki.

Nauki dbania o ten cichy moment w naszym azylu, którym jest nasze mieszkanie.


Nie mam czasu dla siebie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio po prostu usiadłam i nic nie musiałam.

Wszystko się psuje – stół się rozlatuje, narożnik do wyrzucenia, bo budzę się z bólem ciała. Samochód zdewastowany po raz kolejny, a listy z sądu przypominają o wszystkim, czego nie dałam rady dopiąć.

A przecież się staram.


Brzuch wzdęty od stresu, napięcia, którego nie da się wyciszyć.

Zmęczenie, którego nie da się przespać.

Brak siły, by pisać na blogu – mimo że bardzo chcę.

Piszę, kasuję, zapisuję, zapominam.

Wrzucam post po dwóch tygodniach, bo padam twarzą w poduszkę.

Nie dlatego, że jestem słaba.

Ale dlatego, że jestem człowiekiem.


To nie jest użalanie się.

To jest prawda.

Bo życie nie zawsze jest piękne.

Czasem jest bardzo trudne.

Ale to, że nie zawsze wychodzi, nie znaczy, że się nie staramy.

Nie musimy być perfekcyjni.

Nie musimy być silni cały czas.

Mamy prawo do łez. Do zmęczenia. Do błędów.


Najważniejsze?

To, że wstajemy. Codziennie.

Dla dzieci.

Dla siebie.

Dla tej jednej chwili, kiedy Miłosz mówi: „kocham Cię, mamo”, a Szymon uśmiecha się przez łzy.

Bo to są te małe cuda w chaosie.

One przypominają mi, że warto.

Że mimo wszystko – jestem.

Trwam.

I to już jest coś.



…bo kto, jeśli nie ja?



Mimo tego chaosu, który wciąż się przewija i powraca w najmniej oczekiwanym momencie…

Mimo zmęczenia, bólu, frustracji, która rośnie we mnie, gdy nie wiem już, co robić – ja wciąż próbuję.

Próbuję ukoić emocje – moje i ich.

Czasem krzykiem, bo nie mam już słów.

Czasem płaczem, bo łzy są jedyną formą ulgi.

I wiem, że nie zawsze to prowadzi w dobrą stronę.

Że czasem nie wychodzi.



Ale ja wierzę.

Wierzę, że w końcu będzie dobrze.



Bo kto pomoże moim synom, jeśli nie ja?



Kto będzie przy nich, gdy świat zacznie się walić, jeśli ja się poddam?



Kto im pokaże, że mimo trudności można żyć – walczyć – trwać?



Mimo że emocje Szymona bywają jak sztorm – nieprzewidywalne, silne, niszczące – a Miłosz czasem kryje się w cieniu tych burz, ja wciąż chcę ich uczyć, że miłość nie znika, nawet kiedy krzyczymy.


Że jestem, nawet kiedy nie mam siły.

I że zawsze mogą na mnie liczyć – bo jestem ich mamą. Ich bezpieczną przystanią.

I nie ma nikogo, kto potrafiłby ich tak zrozumieć jak ja.



Może nie mam życia jak z bajki.

Ale mam życie, które ma sens – nawet jeśli czasem trzeba go długo szukać!

Bo czasem najważniejsze jest po prostu być.

Trwać – mimo burz, mimo łez, mimo wszystkiego.

I właśnie w tej zwyczajnej obecności kryje się cała nasza siła.



Jeśli ten wpis poruszył Twoje serce – zostaw po sobie ślad.

Komentarz, wiadomość, jedno „ja też tak mam” – nie dla lajków, ale po to, byśmy choć przez chwilę poczuły, że nie jesteśmy w tym same.

Komentarze

  1. Wrócę napisać komentarz, jak osuszę łzy wzruszenia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwonko, dziękuję z całego serca… Twoje słowa bardzo mnie poruszyły. Jeśli ten tekst wywołał łzy wzruszenia, to znaczy, że warto było go napisać. Przytulam mocno! 🤗

      Usuń

Prześlij komentarz