Pierwszy gwizdek, pierwsze emocje - nasz rodzinny debiut na meczu Motoru Lublin!

       Nie każda sobota zostaje w pamięci na długo. Ale ta… oj, ta zdecydowanie tak! Nasza trójka (a może już mini drużyna?) przeżyła pierwszy wspólny mecz na żywo i to od razu z przytupem – inauguracja sezonu Motor Lublin kontra Arka Gdynia. 

       Zaczęło się jeszcze przed gwizdkiem – odwiedziliśmy Motorowe Miasteczko, które już samo w sobie było atrakcją. Dmuchane zamki, zabawy dla dzieci, konkursy, muzyka, a do tego coś na ząb — idealne wprowadzenie do sportowych emocji. Dzieciaki były zachwycone, a ja… patrzyłam na ich radość z ogromnym wzruszeniem.




       Ale to, co działo się na stadionie, przeszło nasze oczekiwania. Efekty świetlne, dymy, oprawa — czuło się, że to coś więcej niż zwykły mecz. I ten moment, kiedy piłka wpadła do siatki… Okrzyki, radość, przybicie piątek z Miłoszem, który dopingował z całych sił. Szymon też przeżywał po swojemu, chłonąc atmosferę i ciesząc się, że jesteśmy razem. 



       To był ich pierwszy mecz w życiu – i od razu zwycięstwo. 1:0 dla Motoru! Piękne rozpoczęcie sezonu i równie piękne wspomnienie, które — jestem pewna — zostanie z nami na długo. 

      Już szykujemy się na kolejny mecz 3 sierpnia. Może to będzie nasza nowa, rodzinna tradycja? Bo przecież wspólne kibicowanie, emocje i radość to coś, co łączy – nie tylko kibiców, ale i rodziny.

💛💙 Motor, dziękujemy za emocje. Do zobaczenia niedługo!

Dwa różne światy, jedna mama - czyli nasze wakacyjne przygody.

      Minął już tydzień od powrotu Miłosza z jego pierwszego, prawdziwego piłkarskiego obozu. Charsznica 2025 – tydzień, który zapamięta na długo. Dla mnie jako mamy to było wyzwanie – po raz pierwszy oddać syna pod opiekę innych na kilka dni, zaufać, że da sobie radę. I dał! 💪

     Obóz był intensywny – dwa treningi dziennie, ograniczony kontakt z telefonami, ogrom emocji i… jeszcze więcej śmiechu. Wycieczka do Krakowa, turniej FIFA, Piana Party, zwiedzanie zamków i parków linowych – wszystko to połączone z piłką nożną i współpracą w drużynie.

     A wśród wszystkich tych atrakcji wydarzyło się coś wyjątkowego – Miłosz zdobył nagrodę za Złoty Strzał! ⚽🥇 Jego zaangażowanie, celność i determinacja zostały docenione. Dla niego – radość, dla mnie – wzruszenie nie do opisania. 

     W tym samym czasie Szymon uczestniczył w półkoloniach w Lublinie. Inny rytm, inne emocje – ale równie cenne. Każdy dzień to była nowa przygoda, czasem wyzwanie. Szymek uczy się odnajdywać w grupie, przełamywać bariery i pokonywać swoje trudności. I choć czasem coś nie poszło po jego myśli – to widzę, ile mu dał ten tydzień. Ile odwagi i dumy z samego siebie przyniósł.

     Dla mnie – mamy dwóch chłopców o tak różnych potrzebach – to były dni pełne obserwacji, tęsknoty, ale też satysfakcji. Patrzę na nich i wiem, że każde takie doświadczenie buduje ich mały wielki świat. A ja mam zaszczyt być jego częścią.

     Z radością i wzruszeniem zapisuję ten rozdział naszych wakacji. Jeden z wielu – ale jeden z tych, które zostają z nami na dłużej. 🌟

Majówka w lipcu? Czemu nie! 😀

     Ten wpis miał się pojawić dużo wcześniej, ale życie jak to życie – potrafi zaskoczyć i zabrać każdą wolną chwilę. Dziś wracam do tych pięknych, rodzinnych momentów z początku maja i dzielę się z Wami naszymi wspomnieniami. Bo niektóre chwile, choć minęły, nadal mają swoją magię. 💚

     Majówka – czas, kiedy ładujemy baterie i zbieramy siły na to, co przed nami. Spędzamy go z dziećmi, robimy coś dla siebie, spełniamy drobne zachcianki, okazujemy sobie miłość – i choć uważam, że to powinno dziać się codziennie, to w tym okresie robimy to jakoś bardziej… na przykład organizując wypasioną kolację 😍.

     To czas, kiedy możemy złapać oddech, na chwilę oderwać się od codziennego chaosu – tej gonitwy, obowiązków, pracy, szkoły, zadań. Dla mnie tegoroczna majówka była bez większych planów – spokojna, rodzinna i właśnie taka, jakiej potrzebowałam.

1 maja – nasza ulubiona kawiarnia, lody i plac zabaw 🍦

     Majówkę rozpoczęliśmy w naszej ulubionej kawiarni – w ogródku, z placem zabaw i trampolinami. Chłopcy szaleli, a ja mogłam wypić spokojnie kawę. Nie obyło się też bez naszej tradycji – każdy wybrał swój ulubiony smak lodów (nie wiem, jak to się dzieje, że nigdy nie trafiamy na te same!).


2 maja – praca zdalna i popołudniowe wojaże 🚗

     Tego dnia pracowałam zdalnie, a chłopcy spędzili ten dzień z moją siostrą Anią. W każdej trudnej chwili mogę na niej polegać, ona zawsze chętnie mi pomaga!

3 maja – Kraina Zabawy i piknik nad zalewem 🎈🌞

     Wybraliśmy się z mamą i chłopcami na „Dmuchańce i Przytulańce” w Lublinie – była piękna pogoda i mnóstwo ludzi. Potem poszliśmy na plac zabaw, a na koniec zrobiliśmy sobie mały piknik na drugiej stronie zalewu. Chłopcy biegali i wspinali się z innymi dziećmi, a my z mamą odpoczywałyśmy na kocu. W drodze powrotnej – oczywiście lody! A na koniec dnia złapał nas deszcz, ale i tak było super.





4 maja – Dworek Jabłonna i czas rodzinny 🥰

    Ostatni dzień majówki spędziliśmy w Dworku Jabłonna. To idealne miejsce na relaks – dzieci miały do dyspozycji ogromny plac zabaw i dmuchańce, a my z mamą mogłyśmy wypić pyszną kawę i zjeść bezowy deser. 💕



Na koniec wieczór w domu – kolacja, wspólny film i chwila odpoczynku tylko dla mnie, kiedy chłopcy poszli spać.

To była najlepsza majówka!

Pełna śmiechu, rodzinnych momentów, zabawy, spacerów, lodów i pikników. Nic spektakularnego, a jednak idealnie. Bo przecież właśnie o takie chwile chodzi – proste, ale z sercem.

Uwielbiam te wspólne dni – kiedy jesteśmy razem, bez pośpiechu, po prostu tu i teraz 💛



 

📣 Nowe wakacyjne rozdziały u nas rozpoczęte! 🌞🎒

      Wczoraj nadszedł długo wyczekiwany dzień – Miłoszek wyruszył na swój pierwszy obóz! Już od kilku dni odliczał do wyjazdu, a w niedzielny poranek nie mógł się doczekać. Wstał z ekscytacją, pełen energii i gotowy na nowe przygody. Spakowany, uśmiechnięty – był gotowy podbić świat (a przynajmniej nowy teren półkolonii 😉).

      Kiedy dotarliśmy na miejsce zbiórki, w naszej małej trzyosobowej rodzince pojawiły się już trochę inne emocje. Czekając z innymi dziećmi i rodzicami na autokar, Miłoszek zrobił się trochę cichszy. Widać było, że emocje mieszają się w nim jak w kalejdoskopie – ekscytacja, niepewność, lekki stres. To przecież pierwszy raz, gdy rusza sam na taką przygodę. Ale zebrał się w sobie – wsiadł do autokaru i pojechał. I wiecie co? Ten pierwszy dzień minął mu naprawdę świetnie! 




      Był trening piłki nożnej, zabawy na basenie, dużo śmiechu i radości z nowego miejsca, które – jak się okazało – zrobiło na nim ogromne wrażenie. Gdy później zadzwoniłam do niego i opowiadał, słychać było w jego głosie czystą radość i dumę z siebie. 

      A my? Z Szymkiem postanowiliśmy nie siedzieć w domu i skorzystać z pięknej pogody. Pojechaliśmy do Parku Avia w Świdniku – dzień był słoneczny i gorący, więc baseny były strzałem w dziesiątkę! Towarzyszyła nam mama, a później dołączył mój znajomy Jarek ze swoimi dziećmi – Nelą i Leonem. Było gwarno, wesoło i naprawdę letnio. Taki dzień, który zostaje w pamięci jako „dobry dzień”. 



Nadszedł poniedziałek i… przyszła kolej na Szymka!

      Rano wyruszył na swój pierwszy dzień półkolonii letnich organizowanych przez SwimFun w Lublinie. Czekał na ten moment, choć jak zawsze u niego – towarzyszyło temu całe spektrum emocji. 

     Jego dzień był pełen radości, pozytywnych wrażeń i nowych przyjaźni. Mimo chwilowych wahań i niepewności, czy będzie naprawdę super – wszystko się udało, a teraz z niecierpliwością czeka na kolejny dzień wakacyjnych półkolonii :) 

Dzień zakończyliśmy wyjściem na gofry – najlepsze w Lublinie, oczywiście „u Ireny”! 🧇 


Pierwsze dni wakacyjnych przygód za nami. A ja znów uczę się odpuszczać, ufać i patrzeć z dumą, jak chłopcy powoli uczą się samodzielności. To wszystko takie proste, a zarazem takie ważne 💛


Witamy lipiec! ☀️🌊

     Wakacje rozpoczęte! Za nami pierwsze dni lipca – pełne słońca, ciepła i oddechu od szkolnych obowiązków. Przyszedł czas na lato, beztroskę i małe codzienne przygody. Czekają nas obozy, półkolonie, wycieczki, baseny i dużo lodów… czyli to, co dzieciaki lubią najbardziej! 

     Miłosz już odlicza dni do swojego piłkarskiego obozu – emocje rosną z każdą godziną. Szymon z kolei rozpoczyna półkolonie, które zapowiadają się naprawdę ciekawie – głównie wodne atrakcje, więc będzie sporo pluskania i śmiechu. 

     Początek lipca był gorący nie tylko z powodu emocji – pogoda naprawdę nas rozgrzała! W środę 2 lipca słupek rtęci pokazywał 28 stopni, więc po pracy zapakowałam chłopaków do auta i pojechaliśmy nad Zalew w Chodlu. Było cudownie – chłopcy mogli popływać, poskakać do wody i po prostu się wyszaleć. 



      Ale czwartek 3 lipca to już prawdziwy piekarnik – w Lublinie termometry dochodziły miejscami do 40 stopni! Ja oczywiście do 16 w pracy, a chłopcy z bratem w tym dusznym, gorącym mieście. Po południu zabrałam ich do Świdnika na baseny – obiecałam, więc słowa dotrzymałam. Trzy godziny zabawy w wodzie, ślizgawki, chlapanie, śmiech. Ja na kocyku, w cieniu, z książką i słońcem na plecach. Było tłoczno, ale to zrozumiałe – każdy szukał choć chwili ulgi od tego nieznośnego upału. 



Tak zaczynamy nasze lato – powoli, rodzinnie, spontanicznie. Przed nami jeszcze wiele pięknych chwil i mam nadzieję, że uda się uchwycić je tu, na blogu – żeby za jakiś czas wrócić do tych letnich wspomnień z uśmiechem.

Bo kto, jeśli nie ja? - O macierzyństwie, które boli, ale uczy kochać mocniej!

Nie będzie to bajka o perfekcyjnej mamie. Nie będzie tu lukru ani pozowanych zdjęć. Będzie za to prawda – o życiu, które codziennie wystawia na próbę. O łzach, krzykach, bezsilności. Ale też o sile, która rodzi się z miłości.

Ten tekst powstał z potrzeby serca.

Może odnajdziesz w nim cząstkę siebie.

A jeśli tak – pamiętaj: nie jesteś sama!


Życie to nie bajka. Nie zawsze kończy się morałem, nie zawsze jest łatwe. Czasem bardziej przypomina ciężki kawał chleba – suchy, twardy, trudny do przełknięcia. A mimo to codziennie bierzemy kolejny kęs. Bo trzeba. Bo gdzieś tam, na końcu tej drogi, jest cel – może jeszcze niewyraźny, zamglony, ale obecny. I właśnie dlatego się nie poddajemy.

Ostatnie dni to dla mnie emocjonalna karuzela. Święta – niby czas spokoju, refleksji, rodzinnej bliskości. A u mnie? Jedna wielka gonitwa.

Ciągle chcę być perfekcyjna: sprzątanie, czas dla dzieci, a do tego – jak zwykle – wymyślam coś nowego. Powycierałam karnisze, żyrandole i te nieszczęsne kratki wentylacyjne. Do tego potrzebna była drabina – i bach, spadłam. Obijając się porządnie, a przy tym łamiąc żebra. Niby nic takiego, małe pęknięcie – a boli jak nie wiem co!! Do dzisiaj jazda autem, małe porządki czy schylanie się sprawiają wielki ból. 😔

A na dokładkę – w ostatniej chwili zniknął telefon. Poszukiwania trwały w panice. Śmieszne? Może z boku tak. Ale mnie wtedy nie było do śmiechu.

Byłam u kresu sił – spiesząc się na trening Miłosza, biegając między dziećmi a pracą, z bólem, zmęczeniem i milionem spraw w głowie.

A przecież to miały być Święta… Święta minęły, a problemy jak zawsze zostały.


Oczywiście muszę też wspomnieć o pięknych chwilach – siedzieliśmy razem na dworze, malowaliśmy pisanki, dzieci jeździły na rowerach, były lody, uśmiechy, zabawa w śmigus-dyngus, spacery, wspólne oglądanie filmów, wieczorne pogawędki. 😊

I ja wtedy, przez moment, czułam, jakby świat się zatrzymał. Jakby istniała tylko ta jedna chwila.

Ale niestety – takie momenty są krótkie. Codzienność wraca szybko. A z nią – płacz, histerie, furia, krzyk.

Emocje Szymona, których czasem nie sposób zatrzymać.

I Miłosz – cichy, przerażony, który przychodzi się przytulić i pyta, dlaczego brat tak krzyczy.

W tamtym momencie Szymon przeszedł samego siebie. Rzucał wszystkim, przeklinał, krzyczał.

A ja, pracując zdalnie, próbowałam jednocześnie go uspokoić, przytulić Miłosza i nasłuchiwać, czy nie dzwoni firmowy telefon.

W tym wszystkim zadzwoniła siostra – z dołu, spod bloku – że mnie słyszy, że na niego krzyczę.

A ja? Ja nie krzyczałam. Ja po prostu… próbowałam z nim rozmawiać. Może z boku wyglądało to jak krzyk, przez tę histerię, która całkowicie porwała mojego syna.


Może po prostu powinnam wtedy nie zwracać uwagi, nie próbować rozmawiać? Może po prostu zająć się tylko przytulaniem Miłosza? Może Szymon potrzebował tego płaczu, krzyku – bo przecież takie emocje też są ważne?

Na te wszystkie pytania potrafię dziś odpowiedzieć, bo minęło trochę czasu.

Ale wtedy sama się frustrowałam. Musiałam ogarnąć mnóstwo rzeczy w międzyczasie. A do tego ten stres pracy zdalnej – nie wiesz, kiedy zadzwoni telefon, a w domu panują złe emocje.


Taki czas w naszym domu zdarza się często.

I wtedy nie wiem, co robić.

Mimo że uczę się każdego dnia, tworzę karty pracy, to przede mną jeszcze wiele nauki.

Nauki dbania o ten cichy moment w naszym azylu, którym jest nasze mieszkanie.


Nie mam czasu dla siebie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio po prostu usiadłam i nic nie musiałam.

Wszystko się psuje – stół się rozlatuje, narożnik do wyrzucenia, bo budzę się z bólem ciała. Samochód zdewastowany po raz kolejny, a listy z sądu przypominają o wszystkim, czego nie dałam rady dopiąć.

A przecież się staram.


Brzuch wzdęty od stresu, napięcia, którego nie da się wyciszyć.

Zmęczenie, którego nie da się przespać.

Brak siły, by pisać na blogu – mimo że bardzo chcę.

Piszę, kasuję, zapisuję, zapominam.

Wrzucam post po dwóch tygodniach, bo padam twarzą w poduszkę.

Nie dlatego, że jestem słaba.

Ale dlatego, że jestem człowiekiem.


To nie jest użalanie się.

To jest prawda.

Bo życie nie zawsze jest piękne.

Czasem jest bardzo trudne.

Ale to, że nie zawsze wychodzi, nie znaczy, że się nie staramy.

Nie musimy być perfekcyjni.

Nie musimy być silni cały czas.

Mamy prawo do łez. Do zmęczenia. Do błędów.


Najważniejsze?

To, że wstajemy. Codziennie.

Dla dzieci.

Dla siebie.

Dla tej jednej chwili, kiedy Miłosz mówi: „kocham Cię, mamo”, a Szymon uśmiecha się przez łzy.

Bo to są te małe cuda w chaosie.

One przypominają mi, że warto.

Że mimo wszystko – jestem.

Trwam.

I to już jest coś.



…bo kto, jeśli nie ja?



Mimo tego chaosu, który wciąż się przewija i powraca w najmniej oczekiwanym momencie…

Mimo zmęczenia, bólu, frustracji, która rośnie we mnie, gdy nie wiem już, co robić – ja wciąż próbuję.

Próbuję ukoić emocje – moje i ich.

Czasem krzykiem, bo nie mam już słów.

Czasem płaczem, bo łzy są jedyną formą ulgi.

I wiem, że nie zawsze to prowadzi w dobrą stronę.

Że czasem nie wychodzi.



Ale ja wierzę.

Wierzę, że w końcu będzie dobrze.



Bo kto pomoże moim synom, jeśli nie ja?



Kto będzie przy nich, gdy świat zacznie się walić, jeśli ja się poddam?



Kto im pokaże, że mimo trudności można żyć – walczyć – trwać?



Mimo że emocje Szymona bywają jak sztorm – nieprzewidywalne, silne, niszczące – a Miłosz czasem kryje się w cieniu tych burz, ja wciąż chcę ich uczyć, że miłość nie znika, nawet kiedy krzyczymy.


Że jestem, nawet kiedy nie mam siły.

I że zawsze mogą na mnie liczyć – bo jestem ich mamą. Ich bezpieczną przystanią.

I nie ma nikogo, kto potrafiłby ich tak zrozumieć jak ja.



Może nie mam życia jak z bajki.

Ale mam życie, które ma sens – nawet jeśli czasem trzeba go długo szukać!

Bo czasem najważniejsze jest po prostu być.

Trwać – mimo burz, mimo łez, mimo wszystkiego.

I właśnie w tej zwyczajnej obecności kryje się cała nasza siła.



Jeśli ten wpis poruszył Twoje serce – zostaw po sobie ślad.

Komentarz, wiadomość, jedno „ja też tak mam” – nie dla lajków, ale po to, byśmy choć przez chwilę poczuły, że nie jesteśmy w tym same.

Wielkanocne chwile i kilka ciepłych słów ......

       W tym roku Wielkanoc przyszła do nas trochę niespodziewanie szybko, ale dzięki dzieciom udało się poczuć ten wyjątkowy klimat – wspólne malowanie pisanek, trochę bałaganu, dużo śmiechu i oczywiście święconka.

      To wszystko daje mi poczucie, że mimo codziennego chaosu, są momenty, które naprawdę mają znaczenie.

      Z wielkanocnych tradycji, które pielęgnujemy, mogę spokojnie wpisać udział w corocznym polowaniu na czekoladowe jajeczka organizowanym w Świdniku – już od czterech lat to nasz stały punkt w kalendarzu!

      Malujemy pisanki, a w tym roku chłopaki dostali też wielkanocne ozdoby do malowania farbami – mieli przy tym mnóstwo frajdy (i ja też, mimo że część farby wylądowała nie tam, gdzie powinna).

      Każdy z nich przygotowuje swój własny koszyczek do święcenia – robimy to już trzeci rok z rzędu i to jedna z moich ulubionych rodzinnych tradycji.

       I choć zazwyczaj przed świętami rzucam się w wir sprzątania, w tym roku postanowiłam trochę odpuścić – po prostu brakło mi sił wieczorami. I wiesz co? Świat się nie zawalił.

       Dzisiejsze święcenie koszyczków było wyjątkowe – byliśmy razem z moją koleżanką Sylwią i jej dziećmi. Po wszystkim poszliśmy na lody – Sylwia nas zaprosiła i to był naprawdę miły gest, który sprawił, że ten dzień stał się jeszcze bardziej ciepły i rodzinny.

       A że pogoda dopisała, to i spacer, i trochę rowerowej aktywności zaliczone. Takie proste rzeczy cieszą najbardziej.

Z tej okazji mam też kilka ciepłych słów dla Was…

Życzę Wam wszystkiego, co dobre:

Spokoju, którego tak często brakuje w codziennym zabieganiu,

chwil radości, które zapadają w pamięć,

serdecznych rozmów przy stole i ciepła płynącego z obecności bliskich osób.

Niech to będzie czas prawdziwego oddechu – z kubkiem kawy, uśmiechem dziecka i promieniami słońca na twarzy.

Smacznego jajka, mokrego (ale nie za bardzo!) Lanego Poniedziałku i mnóstwa małych cudów tej wiosny.














A jak u Was wyglądają przygotowania? 
Macie swoje wielkanocne rytuały, bez których nie wyobrażacie sobie świąt?



Ściskam Was świątecznie,

Dorota z Szymonem i Miłoszem 💗